Załóżmy że jesteś weganinem. Nie chcesz żeby zabijano zwięrzęta, więc ich nie jesz. Mimo że jest to raczej niepraktyczna dieta i pewnie nietania, to jesteś gotów na takie wyrzeczenie.
Teraz wyobraź sobie, że pojawia się jakaś grupa aktywistów pro-mięsnych, którzy wyśmiewają wegan. Twierdzących że weganie to głupki które rujnują sobie zdrowie, wymagają specjalnego traktowania itp.
Co robisz? Spuszczasz głowę i zaczynasz jeść mięso? A może jeszcze bardziej zaczynasz obstawać przy swych przekonaniach? Zaczynasz walczyć z mięsożercami i wytykać im ich grzechy wobec natury?
Do tej pory byłeś sobie weganinem i tyle. Pod wpływem ataków się zradykalizujesz.
Teraz pomyśl że jesteś kierowcą. Jeździsz autem, bo ten środek transportu ci odpowiada. Mimo że w mieście jest to raczej niepraktyczne i nietanie, to jesteś gotów na te wyrzeczenia.
Teraz wyobraź sobie, że pojawia się jakaś grupa aktywistów anty-samochodowych, którzy wyśmiewają kierowców. Twierdzą oni że kierowcy to samolubne głupki które rujnują zdrowie innych, wymagają specjalnego traktowania itp.
Zauważasz w tych dwóch historyjkach pewne podobieństwo?
No to teraz różnica: kierowców jest w Polsce ponad 20 milionów i każdy z nich ma prawa wyborcze. A ilu jest wegan? Albo dorosłych ekologów?
Atakując kierowców radykalizujesz ich, sprawiasz że będą się bronić. Ponieważ kierowców jest wielu, to zawsze zdołasz wkurzyć dość nich by zawsze przegłosowali ekologów.
Samochód stanie się częścią ich tożsamości, jak rower dla ekologa. Do ludzi tych już nigdy nie dotrzesz z racjonalnymi argumentami.
Tak to się odbyło w Stanach gdzie nadal dobudowują „jeszcze jeden pas” do swoich dwudziestopasmowych autostrad. Zideologizowani zwolennicy aut przegłosowują tam regularnie ekologów.
Polityka tożsamościowa ma dwa końce. Ta druga „zła” strona też ma swoją tożsamość której będzie bronić tym zajadlej i bardziej irracjonalnie, im bardziej się ją atakuje.
Do tego właśnie doprowadzi auto-shaming i ten problem tu przedstawiam.
Pomimo że nie jestem ekologiem i mam do tych środowisk wiele poważnych zastrzeżeń, to zachowuję się jak bym był.
Jeżdżę rowerem, rowerem elektrycznym, dużo jeżdżę skuterem i trochę samochodem – głownie w trasy.
Namawiam nawet ludzi by ograniczyli użycie samochodów.
No niemal modelowy ekolog, mógłby tylko to mięso przestać żreć.
Tymczasem ja robię to nie dlatego, że chcę ratować planetę. Uważam że z powodu nikłej skali to co ja robię nie ma żadnego znaczenia dla globalnego ocieplenia, czy też wersji 2.0 tegoż zwanej zmianą klimatu.
Według danych publikowanych przez NASA w ciągu ostatnich 80-ciu lat średnia temperatura wzrosła o około jeden stopień. Wzrost między 1960-tym a 2020-stym wygląda na liniowy.
Jeżeli trend się utrzyma, to za kolejne 80 lat będziemy mieć dwa stopnie w górę w porównaniu do 160 lat wcześniej.
Ja myślę że w 80 lat od dziś nauka rozwiąże problemy emisji dużo lepiej niż ja nie jeżdżąc autem.
Problem zapewne rozwiąże atom, słońce, wiatr, wodór. Nawet w Polsce miewamy ze słońca 25% zapotrzebowania na prąd. Do sprawdzenia na żywo tutaj.
Transformacja która zastopuje emisje już się odbywa, na poziomie makro. Czyli tam gdzie to ma naprawdę znaczenie i w krajach które nadają kierunek reszcie.
Dlatego podobnie jak na wielu innych ludzi argument ograniczania emisji dwutlenku węgla przez osoby prywatne na mnie nie działa.
Tłuczenie mnie tym po głowie nie przyniesie żadnego pozytywnego efektu.
Jeżeli nie da się zrobić tak, żeby ograniczyć te emisje jednocześnie dając mi korzyść, to nie ma żadnych szans żebym się nad tym pochylił.
I to jest pierwszy z błędów ekologów – używanie argumentu który do mało kogo trafia. Emisje to dla większości normalnych ludzi puste słowo.
Ponieważ ich główny argument – emisje – nie działa, sięgają oni po bezpośredni atak na osobę. Czyli po auto-shaming.
Przy okazji, niepopularny pogląd: ja lubię ciepłe lato, nie lubię zimy, jesieni itp. Za mało mamy ciepłych miesięcy. Lubię polskie morze, tylko że muszę w nim pływać w piance bo zimne. Tak że te parę stopni w górę może nie będzie takie złe.
Poza tym zimą źle się jeździ się na skuterze, na rowerze też nie ma rewelacji. To właśnie zimą najwięcej jeżdżę autem, które normalnie stoi czasem tygodniami.
Krótsza zima to faktycznie mniej emisji z powodu ogrzewania.
Tak czy inaczej moje emisje dwutlenku węgla w skali planety nie mają znaczenia. Znaczenie mogą jedynie mieć emisje przemysłu, wielkich fabryk, elektrowni węglowych. A te – zapłaciwszy zielony “odpust emisyjny” jak truły tak trują.
I wygląda na to, że jak długo płacą, tak długo ekologom średnio to przeszkadza.
W Polsce kasa z tych opłat zaś wcale nie poszła na budowę filtrów powietrza, elektrowni jądrowych, wiatraków czy odejście od węgla.
W Polsce wydajemy zgodnie z przeznaczeniem 4% hajsu jaki zarabiamy na opłatach emisyjnych. Reszta rozpływa się radośnie na kupowanie głosów.
Byłoby więc idiotyzmem gdybym poświęcał swoją wygodę i ponosił daremne ofiary bo nic nie wskóram.
To nie mnie trzeba zmusić żebym nie jeździł autem, tylko polityków żeby wydawali pieniądze z handlu emisjami tak jak te pieniądze miały być wydane.
Mówienie mi pod dymiącym kominem elektrociepłowni że mam zacząć jeździć na hulajnodze zamiast autem bo w ten sposób ograniczę emisje to jakiś żart.
Moje wybory środków transportu w mieście są całkowicie racjonalne, pragmatyczne i wolne od ideologii. Emisji nie biorę w nich kompletnie pod uwagę. Tak robią zwykli ludzie.
Autem na miasto nie wyjeżdżam, bo nie lubię stać w korku, a nie z powodu emisji. Czyli paradoksalnie przekonali mnie nie ekolodzy, ale inni kierowcy którym korek mniej przeszkadza. Więc go tworzą i sobie w nim stoją a ja tego unikam na skuterku i rowerze.
Poza tym nie lubię wydawać bezsensownie pieniędzy, a paliwo i parkowanie są drogie. Więc rower czy skuter mają sens. I dlatego nimi jeżdżę.
Poza tym ja to po prostu lubię.
Czyli to nie było tak że zobaczyłem wrzeszczącą Grecię i doznałem wstrząsu moralnego.
Już bardziej wstrząsnął mną widok niemieckich “intelektualistów” którzy poprzyklejawszy się w jakimś salonie samochodowym po paru godzinach odkryli że człowiek musi się czasem wysikać.
No tego nie przewidzieli, ale zjawiska tak potwornie nieprzewidywalne, złożone i chaotyczne jak zmiany klimatu potrafią zrozumieć. Dziwne.
Do tego że nie warto po mieście jeździć autem doszedłem sam. Mało tego, uważam mój wybór za tak bardzo ułatwiający życie, że radzę innym – między innymi na tym blogu – by zrobili to samo.
Zagorzałym samochodziarzom polecam skuter, bo to taki niestojący w korkach i dający się zawsze zaparkować kabriolet. Nie masz dachu, ale faktycznie masz tą wolność o której kłamią reklamy aut.
To są argumenty którymi można kogoś przekonać, a nie pieprzenie głupot o emisjach. Gadanie o emisjach do matki co ma dwójkę dzieciaków do rozwiezienia przed pracą to jak namawiać głodne dzieci w Afryce żeby się ładniej ubierały.
Gadanie o emisjach i samolubstwie jeżdżących samochodem pozwala młodocianemu naprawiaczowi świata zająć pozycję wyższości moralnej i ostatecznej racji.
I temu moim zdaniem cały ten auto-shaming służy. Bo to przyjemne uczucie być wkurzonym i mieć rację. Jako kierowca auta pokazuję wam środkowy palec. Odpieprzcie się od nas kierowców, zajmijcie się swoim życiem.
Nikt was nie prosi o opinię na temat naszego życia.
Wiecie co ekolodzy? Odpieprzcie się też od nas cyklistów. Większość z nas to normalni ludzie którzy kompletnie nieideologicznie dojeżdżają sobie do pracy i przy okazji trochę się zmęczą dla zdrowia.
Nie wciągajcie nas w swoje przyklejanie do asfaltu i inne idiotyzmy.
Nie potrzeba nam nastoletnich kretynów żeby “bronili naszych praw”. Ścieżki rowerowe to nie wasza zasługa, powstawałyby i bez was. To zasługa kompetentnych ludzi planujacych miasta. Inżynierów, ludzi z głową – waszego przeciwieństwa.
Wy się tylko podpinacie pod te sprawy i siejecie zamęt.
Uważam że ci rowerowi ekolodzy uzurpują sobie prawo do wypowiadania się w imieniu wszystkich użytkowników rowerów i innych alternatywnych środków transportu.
To jest znamienne dla tych naprawiaczy świata że przysysają się do jakiejś Bogu ducha winnej grupy i w jej imieniu robią zamieszanie. A to grubi ludzie, a to cykliści.
Jeden jest gruby, drugi jeździ autem, trzeci ma chłopaka zamiast dziewczyny – a czasem jest to jedna i ta sama osoba. To jest nasze życie, nasze sprawy.
Z normalnych zajętych swoim życiem ludzi naprawiacze świata robią ofiary. Nieproszeni zostają samozwańczymi rzecznikami ich rzekomego interesu. Wciągają w ten sposób tych ludzi w konflikty których oni często wcale nie chcą być częścią.
Ekolodzy to skrajni hipokryci. Fat shaming (wyśmiewanie grubasów) – źle. Auto shaming (odsądzanie użytkowników aut od czci i wiary) – dobrze.
To mentalność Kalego a nie żadna moralna wyższość. To prostactwo.
Walcząc z demonami staliście się jednymi z nich drodzy ekolodzy. I zaczynacie szkodzić sprawie o którą tak zawzięcie i nieprzebierając w środkach walczycie.
Niedługo to wy sami będziecie największą przeszkodą dla transformacji komunikacyjnej. Bo jesteście tymi durniami, z którymi nikt normalny nie chce stać w szeregu.
Tak jak niejaki pan Jaszczur jest gwarantem że nikt o zdrowych zmysłach nie zagłosuje na skrajną prawicę, tak wy sami jesteście gwarantem że nikt normalny nie weźmie poważnie waszych rad dotyczących zmiany środka transportu.
Pominę już fakt że nie są to rady tylko żądania.
Jesteście takimi samymi oszołomami, tylko po innej stronie spektrum oszołomstwa. Zamiast czubka Jaszczura macie za lidera rozwydrzoną nastolatkę.
Wielkiej różnicy nie ma, ten sam poziom intelektualny, oboje wrzeszczą i są pewni swych racji.
I oboje chcą zmieniać moje życie, wpływać na to co mi wolno a co nie.
Ilość ludzi którą zdołacie zastraszyć czy zawstydzić jest ograniczona. Większość poważnych ludzi ma gdzieś gadaninę opętanych ideologią czubków.
Większości ludzi musielibyście do swych racji przekonać. Racjonalnie, bez ideologii, bez tak lubianych przez was ataków ad personam (sprawdźcie sobie w necie cóż to z naczy).
Musielibyście używać rzeczowych argumentów, pokazywać korzyści – tak jak ja to robię na tym blogu.
Musielibyście niestety uszanować czyjąś odmienność, inne zdanie, inne potrzeby. Zaakceptować fakt, że jesteśmy różni.
Wiem że w waszych środowiskach to trudne. W jedności siła. Kto nie jest z nami ten jest przeciwko nam. Brzmi znajomo?
W kontekście powyższego chyba zrozumiała i naturalna jest chęć oporu wobec tych, którzy chcą za mnie decydować o moim sposobie przemieszczania się.
Oporu wobec tych, co zamiast dać mi wybór i korzyść chcą mnie karać i ograniczać prawem, jakby mało było istniejących zakazów i nakazów.
Oporu wobec tych, którzy nieproszeni wygłaszają swoje skrajnie negatywne opinie na temat moich życiowych wyborów. Robią to nie znając moich potrzeb, mojej sytuacji życiowej, stanu zdrowia, obowiazków jakie mam.
Włazicie z butami w moje życie nic o nim nie wiedząc.
Auto-shaming jako agresywny i niegrzeczny sposób wpływania na zachowania innych to także woda na młyn polityków.
W Polsce mamy miliony kierowców. Trzeba być skończonym idiotą żeby atakować tak wielką grupę społeczną zamiast ją przekonywać.
Tak jak różni niszowi aktywiści przysysający się do mniejszości, politycy “biorą w obronę” właścicieli aut i zbijają na tym kapitał polityczny czy medialny.
To sprawia że dyskusja na temat środków transportu przestaje być merytoryczna. Zamiast tego staje się przepychanką opętanych ideologiami oszołomów.
W tej przepychance nikt już nie chce słuchać prawdziwych argumentów na temat zalet skuterów, rowerów. Nikt nie chce słuchać o tym, że nie mamy dość miejsca żeby wszyscy jeździli autami.
Nikt nie mówi zwykłym ludziom, że wzamian za rezygnację z samochodów powinniśmy wynegocjować od państwa (i bogatych którzy jako jedyni będą jeździć autami) korzyści które zrekompensują nam niewygody.
Nie słychać też głosów które mówią zwykłemu człowiekowi, jak zmiana środka transportu może mu pomóc w jego życiu.
Zwykły, normalny człowiek stoi pośrodku całego tego idiotyzmu i ma poważne problemy ze zrozumieniem o co w tym wszystkim chodzi.
Jest zrozumiałym że nie chce brać w tym udziału.
Na wszelki wypadek robi więc to co robił do tej pory – jeździ autem, buli za paliwo i dalej stoi w korkach.