Dlaczego w miastach autami będą jeździć tylko bogaci

Jeździsz samochodem po mieście? No to się tym naciesz póki jeszcze możesz. I szykuj się do przesiadki na pojazd nieco bardziej odpowiedni dla twojego statusu społecznego.

Jako mimowolny fan jazdy na skuterze (jeżdżę bo inaczej się w polskich miastach nie da, wolę mniej wygodnie a szybciej) namawiam oczywiście na skuter.

Przesiądź się już teraz, bo jak nie to prędzej czy później i tak cię przesadzą.

Nie wiem jak szybko to się stanie, ale docelowo w miastach autami jeździć będą tylko bogaci.

Resztę z nas przesadzi się stopniowo na rowerki, skuterki, hulajnogi itp. W zimne miesiące będziemy jeździć zbiorkomem. Stłoczeni jak śledzie w puszce oczywiście.

Jak to się niby stanie spytasz?

Proste: poprzez wprowadzanie dalszych opłat i ograniczeń w dostępie samochodów do miast.

Strefy płatnego parkowania to dobry przykład i zarazem dobry początek. Najpierw były w ścisłych centrach, teraz niepowstrzymanie rozlewają się na większość obszaru miast.

To nie żadna „strefa”, to tak naprawdę większość miasta. Obejmuje wszelkie ważne punkty w Warszawie i stale się rozrasta. Wprowadzenie opłat za sam wjazd na ten obszar równa się opłacie za wjazd do miasta w ogóle. Bo jak to niby ominąć? Źródło mapy.

Moim zdaniem prawdopodobny kierunek rozwoju sytuacji pokazuje niedawne (2022) badanie skuteczności interwencji mających doprowadzić do spadku liczby aut na drogach i w ten sposób do zmniejszenia korków.

Grupa badaczy sprawdziła, co faktycznie działa jeśli chodzi o zmniejszanie ilości aut na drogach.

Najlepiej zadziałało wprowadzenie opłat za wjazd do centrum w Londynie (tzw. Congestion Charge): 33% spadku ilości aut.

Inne typy interwencji dają dużo mniejsze efekty albo wymagają działającego transportu publicznego, infrastruktury itp.

Co to oznacza? Oznacza to, że w Polsce opłaty będą najważniejszym sposobem ograniczania ruchu aut w miastach i walki z korkami.

Ilekroć korki w danym mieście osiągną punkt krytyczny, władze podkręcą opłaty. Po takiej podwyżce pewną ilość ludzi przestanie być stać na jeżdżenie autem i sytuacja na jakiś czas znowu stanie się akceptowalna.

To po prostu działa i jest bardzo łatwe i tanie do wprowadzenia.

Jest to łatwe nie tylko technicznie, ale i politycznie. Całość wprowadzi się bowiem standardowo pod płaszczykiem “dbania o środowisko”.

Artykuł na temat opłaty za wjazd do centrum (tzw. Congestion Charge) w Londynie, fragment opisuje pozytywną reakcję ekologów, cały artykuł tutaj (j. angielski)

Żadni fani Grety nie będą się przyklejać do asfaltu z tego powodu. Będą raczej klaskać tym cennym inicjatywom mającym “obniżyć emisje” oraz sprawić by bogaci “płacili uczciwie swoją część”.

Tak przynajmniej było w przypadku opłat w Londynie.

Będzie drogo, ale to będzie drogo dla ciebie i dla mnie – a nie dla właściciela suv-a za milion złotych.

To musi być na tyle drogo, żeby zwykły człowiek nie był w stanie tego płacić i musiał się przesiąść na rower.

Uważam poza tym, że sami właściciele SUV-ów bardzo chętnie zapłacą. Załóżmy, że miesięczny abonament za wjazd do miasta i parkowanie wynosi 1000zł. Dużo?

Cóż, w Londynie to jest 15 funciaków dziennie, 2500zł miesięcznie. Tak że 1000zł to taniutko.

Oczywiście najpierw będą opłaty za centrum, jak w Londynie, potem się to rozleje na resztę miasta dokładnie tak samo jak strefy płatnego parkowania w polskich miastach.

W Polsce mamy już gotowe prawo które umożliwia wprowadzenie opłat za wjazd do miast – chodzi tu o tzw. „Strefy Czystego Transportu”.

Z prawa tego zamierza w roku 2023 skorzystać Kraków wprowadzając na terenie całego miasta pierwszą w polsce „strefę”. Warszawa zaś przebiegle czeka do wyborów.

Nawet oficjalny projekt naklejki jest już gotowy, nic tylko wprowadzać. W Polsce jeszcze nie działa żadna „strefa”, pierwsza ma być w Krakowie i obejmie całe miasto.

Przez jakiś czas będziemy mieć dwa rodzaje „stref” obejmujących całość miast: strefy płatnego parkowania i czystego transportu.

Jestem pewny że oba rodzaje stref ulegną z czasem połączeniu dla łatwiejszego zarządzania. Powie się że to „dla wygody kierowców” rzecz jasna.

Opłata obejmie wjazd i parkowanie w strefie. Nazwie się to „Strefa Zrównoważonej Komunikacji” i gotowe.

Każdego roku „strefa” będzie się rozlewać aż obejmie całe miasto.

W ciągu dziesięciu lat „strefa” płatnego parkowania we Wrocławiu podwoiła swój obszar. Podobnie jak ta w Warszawie obejmuje ona dziś w zasadzie wszystkie ważniejsze miejsca w mieście. Źródło mapy z roku 2011. Czemu niby ze „strefami” czystego transportu miałoby być inaczej?

Dla właściciela SUV-a za kilkaset tysięcy te hipotetyczne 1000zł miesięcznie nie jest dużo za możliwość jeżdżenia bez korków. On sobie tą opłatę wrzuci w koszty prowadzenia firmy i nawet tego nie poczuje.

Albo wrzuci sobie to w koszty firma czy bank w której ten ziomek jest jakąś tam szychą. To będzie jeden z długiej listy benefitów jakie dostają ludzie na szczycie.

Poza tym w polskiej odmianie tej „opłaty” wszelcy ważni ludzie – posłowie, senatorowie, samorządowcy, członkowie rad nadzorczych itp. będą pewnie zwolnieni.

Zwolnień z opłaty będzie też mógł udzielać samorząd – więc przywilej rozciągnie się na rodziny decydentów i ich krąg znajomych. Będzie to coś jak z kartami parkingowymi dla niepełnosprawnych, tylko na legalu.

Będzie dużo ważnych ludzi którym ten system będzie na rękę, bo będzie zwiększał ich wygodę. Więc będą lobbować za tym całym „chronieniem środowiska”.

Już za chwileczkę, już za momencik. Albo dokładniej: zaraz po wyborach. Źródło obrazka i więcej informacji tutaj.

Dla gościa w SUV-ie będzie to świetny interes nawet jeśli będzie musiał zapłacić a nie dostać zwolnienie z opłaty po znajomości.

W końcu będzie jeździł swobodnie, załatwi swoje sprawy bez czekania, wszędzie łatwo i legalnie zaparkuje bo mniej aut to też więcej miejsc parkingowych.

Będzie sobie jeździł jak w reklamach samochodów.

Już teraz dzięki coraz wyższym opłatom parkingowym bogaci w końcu mogą normalnie parkować w centrach miast (zobacz jakie auta tam parkują, przypadek?). Opłata za wjazd do centrum miasta sprawiłaby, że bogaci mogliby tam także swobodnie dojechać.

No a co 1000 pln miesięcznie za wjazd do miasta oznacza dla ciebie? Oznacza to zapewne, że od dzisiaj przesiadasz się na hulajnogę.

W Polsce co roku przybywa milion nowych aut. Nie mamy dla nich dość miejsca w miastach. Nie ma ich też gdzie parkować.

Dane GUS, każdego roku przybywa około milion nowych aut.

Z ulic trzeba kogoś usunąć, żeby pozostałym jeździło się znośnie.

Wszyscy autami jeździć nie możemy. To nie może być tak, żeby biedak w gruzie za 10 tysięcy przeszkadzał w poruszaniu się prezesowi w furze za milion i jeszcze miał na drodze te same prawa.

VIP-pasy dla ważnych ludzi raczej nie przejdą, ale opłaty w celu ratowania środowiska i walki ze zmianą klimatu – jak najbardziej.

Proces wprowadzania nowych i podnoszenia istniejących opłat który i tak już trwa będzie postępował. Będzie on też postępował poza miastami. Wszyscy wiemy, że docelowo wszystkie autostrady będą płatne.

Jednak nie wszyscy wiedzą, że docelowo autostradami mają się magicznie stać wszystkie drogi ekspresowe. Czyli nie będzie żadnych bezpłatnych dróg szybkiego ruchu. Kowalskiemu zostanie wleczenie się krajówkami wraz z omijającymi opłaty TIR-ami.

Już dziś przejechanie 200km między Łodzią a Poznaniem kosztuje 62 zł (dwie bramki Kulczyka po 26zł każda i jedna państwowa 10zł).

Zrzuciliśmy się na te drogi wszyscy, ale nie wszyscy będziemy z nich mogli korzystać. Polska w pigułce. Nasz komfort jazdy między miastami będzie taki, jak dziś na drodze krajowej 92 prowadzącej wzdłuż Kulczykówki.

Ciekawostka: DK92, choć nie jest autostradą ani ekspresówką, jest płatna. Dla tirów, bo za bardzo omijały tamtędy Kulczykówkę…

Kto jechał DK92 ten już wie, jak zwykłemu człowiekowi niebawem będzie się jeździło po Polsce. Z punktu widzenia Kowalskiego będzie tak, jakby tych wszystkich autostrad w ogóle nie było. Nie będzie go stać, więc będzie zasuwał krajówkami.

Tak że zwykłemu człowiekowi zostają drogi krajowe i przedmieścia. Wzrośnie ilość wypadków, bo krajówki są mniej bezpieczne.

Czas mojej własnej najczęstszej podróży do rodziny wydłuży się z 2,5 godziny do 4-ech godzin. To różnica między dzisiejszą ekspresówką (niedługo bedzie ona płatną autostradą) a krajówkami.

Tak mi mówią mapy google.

To taka nowa wersja hasła „nasze ulice wasze kamienice” – tyle że dziś już nie tylko kamienice (mieszkania), ale i nawet w teori wspólne ulice nie są na kieszeń szarego człowieka.

Wstęp do centrów miast i na szybkie drogi już jest płatny. Będzie płatny coraz bardziej. Słyszałeś kiedyś żeby jakieś opłaty czy podatki zostały obniżone?

Krok po kroku zwykły człowiek jest spychany z dróg w miastach i poza nimi, żeby zrobić miejsce tym, którzy będą mogli zapłacić lub którzy będą mieć znajomości.

Chcesz czy nie, prędzej czy później to motocykl albo skuter będzie jedynym pojazdem z napędem silnikowym, jakim zwykły człowiek będzie mógł się poruszać po mieście.

Bo pojazdy te będą spod opłat za wjazd do miast wyłączone, tak jak są wyłączone spod opłat za parkowanie. Tak jest w Londynie, tak jest w polskich miastach.

Dlaczego tak jest? Bo jednoślady należą do „ekologicznych” środków transportu. Lub bardziej precyzyjnie do środków tolerowanych przez ekologów, bo sami ekolodzy skuterów nie promują.

Pobieranie opłat od skuterów i motocykli rozwala cała ekologiczną narrację jaką posługują się autorzy coraz to nowych opłat.

Poza tym musi istnieć alternatywa, żeby można było powiedzieć „masz wybór, nie musisz płacić, wystarczy że będziesz jeździć na rowerze, to bardzo zdrowo”. A jak cię bolą nogi to ostatecznie możesz jeździć na skuterze.

To coś w stylu Ryanair’a który mówi ci że nikt cię nie zmusza do podróżowania z bagażem. Bez bagażu wygodniej, niech żyje minimalizm!

Ekologia jest sposobem i pretekstem dzięki któremu te wszystkie opłaty i podatki zostają wprowadzone a społeczeństwo to łyka bez słowa protestu.

To takie proste. Wystarczy zapłacić i auto przestaje truć. Że też nikt na to wcześniej nie wpadł…

Ekologia to usprawiedliwienie tej całej szopki. Bo gdyby nie ekologia to trzebaby zbudować działający transport publiczny, jakąś realną alternatywę dla samochodu.

Drogie i spóźniające się wiecznie PKP (3 na 10 moich podróży Intercity w ostatnich latach miało znaczne opóźnienie) oraz stanie w zatłoczonym autobusie który utknął w korku to nie jest żadna alternatywa.

To jest solidna niewygoda. Nie dziwię się że jak ktoś ma stać w korku to woli we własnym aucie niż w autobusie z twarzą wtuloną w czyjąś spoconą pachę.

Ekologia pozwala wprowadzić opłatę i zapomnieć o sprawie.

Ekologia pozwala udawać że coś robimy, podczas gdy faktyczne problemy nadal istnieją i tylko w naszych portfelach znowu zostało mniej i żyje nam się gorzej.

A państwo nie dość że nie rozwiązało problemu, to jeszcze znowu wysępiło od nas kolejną dodatkową kasę. Tak ten idiotyczny system zielonych odpustów działa.

Bezrefleksyjne poparcie ekologów wszelkiej maści sprawia że pomysły nowych opłat zamiast rozwiązań stają się coraz śmielsze.

Nawet własnemu elektoratowi który na tym ewidentnie straci łatwiej te wszystkie niesprawiedliwości cynicznie sprzedać pod płaszczykiem dbania o środowisko, troski o zdrowie i jakość powietrza.

No bo ciężko być za zanieczyszczonym powietrzem i zatrutą przyrodą. Walczymy o jakość powietrza w miastach, więc trzeba płacić. A jak się to ma jedno do drugiego? Używają naszej kasy do filtrowania tego powietrza czy jak?

Jak zapłacenie za możliwość trucia ma poprawić jakość powietrza? Ten kto zapłacił jakoś magicznie zaczyna mniej truć? Mam się czuć lepiej wdychając spaliny z czyjegoś sześciolitrowego silnika, bo ten ktoś zapłacił za ten przywilej?

Ja rozumiem że w teorii te opłaty mają być inwestowane w usprawnienie infrastruktury, w faktyczne rozwiązanie problemów.

Tylko że nie są. Najlepszym przykładem są opłaty emisyjne. Dochody z nich miały nam pomóc uwolnić się od węgla, zmodernizować energetykę.

Tymczasem pieniądze te roztrwoniono na socjal, kupowanie głosów i utrzymanie status quo w górnictwie. Tylko 4% z tej kasy trafiło tam gdzie miało trafić.

Tak samo roztrwonione zostaną pieniądze z wszelkich innych „ekologicznych” haraczy. Bo czemu miałoby być inaczej?

Te wszystkie eko-opłaty to więcej kasy dla rządu i samorządów (a więcej kasy to więcej władzy) i więcej wygody dla ważniaków (miły skutek uboczny).

A dla ciebie i dla mnie to duma z wnoszenia wkładu w ratowanie świata. W końcu pewna nie do końca chyba normalna nastolatka jasno nam wykrzyczała że trzeba ratować, nie?

Tak przy okazji, chciałbyś żeby w samolocie którym lecisz kapitanem był rozkapryszony 14-sto latek który nie bardzo sobie łóżko potrafi pościelić? Nie? A czemu? Skoro komuś właśnie takiemu ufasz bezgranicznie w sprawach klimatu który jest dużo bardziej złożonym zagadnieniem niż samolot.

Polecam książkę Chaos – narodziny nowej nauki, pomaga nabrać pokory w kwestii przewidywania zjawisk klimatycznych. Jest tam dużo ciekawej matematyki i fizyki, zupełnie nie na mały rozumek rozwrzeszczanych nastolatków.

Mam też przyjaciela geologa. Twierdzi on że klimat zmieniał się i przed pojawieniem się człowieka na tym łez padole…

Jest bardzo możliwe, że tak samo jak wszystkie inne końce świata które nam przepowiadano, ten klimatyczny także się nie ziści.

Nasi politycy pokory nie mają, znajomych geologów też nie, biorą więc teorie głoszone przez jakichś przyklejających się do asfaltu gówniarzy i na ich podstawie robią nam z życia jesień średniowiecza. Za naszą własną kasę oczywiście.

Tego procesu zatrzymać się raczej nie da. Poza tym alternatywą dla niego są korki tak gigantyczne, że nikt nie będzie jechał – ani biedny ani bogaty.

Trenowali to już w Stanach dobudowując kolejne pasy autostrad. Mają kilkunastopasmówki a korki jak były tak są.

Tutaj pani tłumaczy dlaczego dobudowywanie kolejnych pasów niczego nie rozwiązuje. W skrócie: to błędne koło. Więcej dróg to więcej chętnych by nimi jeździć.

Zarządzanie korkami poprzez opłaty to jedyna realna droga, przynajmniej w Polsce. Można by to ludziom powiedzieć otwarcie a nie mieszać do tego ekologię.

Jakąś grupę ludzi trzeba wykluczyć z jazdy samochodem. Inaczej będziemy stać wszyscy w jednym wielkim egalitarnym korku, z zachowaniem wszelkich zasad równości.

W demokracji ciężko jest otwarcie powiedzieć biednym że będą mieli gorszy dostęp do rzeczy które uważaliśmy za wspólne – w tym wypadku dróg w miastach i poza nimi. A innego wyjścia za bardzo nie ma.

Stąd pewnie te wszystkie ekologiczne idiotyzmy którymi tą przykrą prawdę maskują politycy.

Zresztą prawdę mówiąc to biedni w naszym kraju mają już i tak przerąbane – gorszy dostęp do służby zdrowia (oboje moi rodzice by już nie żyli bez prywatnych szpitali i lekarzy), gorszy dostęp do edukacji, lista jest długa.

No to dołączy jeszcze gorszy dostęp do zbudowanych za wspólną kasę dróg. Wam biedaki to i tak bez różnicy, i tak macie przerąbane, dacie sobie radę.

A w ogóle to dzięki żeście się zrzucili nam na drogi. Tylko fajnie by było jakbyście po nich nie jeździli, toby się nam jeździło wygodniej.

Wspólnie ocalimy świat, wy na hulajnogach, my w SUV-ach, każdy sprawiedliwie zrobi swoją część.

To jest komiczne że nasi politycy którzy sami chętnie paliliby oponami mówią nam o ekologii…

Ja nie uważam że jakieś złowrogie ukryte siły zmawiają się by dać wygodę bogatym kosztem biednych – choć taki dokładnie będzie końcowy efekt.

Zamiast mówić biednemu prawdę, że jest zbyt biedny by móc jeździć autem, da mu się wybór między płaceniem na które go nie stać a „chronieniem środowiska”.

Będzie mógł z tego wyjść z twarzą.

W tej chwili w Polsce mamy największe korki w Europie, nasze miasta są na szczycie rankingu korków.

Ranking Tom-tom’a, w pierwszej piątce najbardziej zakorkowanych miast Unii Europejskiej są cztery polskie miasta. Przeciętny Łodzianin w korku spędza 103 godziny rocznie…

Coś z tym będzie trzeba zrobić.

Możnaby budować metro, rozwijać transport publiczny, infrastrukturę rowerową, pracę zdalną, sharing wszelkiej maści, dopłacać do skuterów zamiast do elektryków itd. Ale mówmy o rzeczach realnych w Polsce.

W Polsce realne są tylko coraz większe opłaty. Opłaty za paliwo, za wjazd, za przejazd, za parkowanie, za posiadanie, za myślenie o samochodzie.

Jak by nie kombinować, żadnej prawdopodobnej alternatywy nie widać. Poza tym powyższe już się dzieje, te wszystkie opłaty już istnieją. Kwestią otwartą pozostaje jedynie skala podwyżek tych wszystkich opłat.

Cel który miałem pisząc ten post to uświadomienie ci, że przesiadka na jednoślad jest dla większości z nas nieunikniona.

Zmuszą nas do niej korki, opłaty i brak miejsca do parkowania. Już dzisiaj po polskich miastach w szczycie nie da się jeździć, co będzie za 5 lat? Z dodatkowymi 5-cioma milionami pojazdów na drogach?

Czy będzie to rower, skuter czy hulajnoga nie wiem, ale autami wszyscy nie będziemy jeździć.

Czy będzie to z powodu korków czy z powodu opłat też nie wiem, ale będzie tak na pewno.

Ten sen ekologów o tym, żeby każdy kto chce i każdy kto nie chce jeździł na rowerze czy w ostateczności na innym jednośladzie moim zdaniem niestety ma szanse się spełnić.

Niestety, bo nie jestem fanem przymusu, a już na pewno nie lubię przymusu dyktowanego ideologią. Nasza obecna sytuacja jest o tyle przewrotna, że ideologia służy za pretekst ludziom którzy sami ideologii tej nie wyznają.

Nie jestem też fanem sytuacji gdy za kasę można kupić lepszy dostęp do wspólnej własności – morza, lasu, drogi.

Tak czy inaczej proces spychania ludzi gorzej sytuowanych z dróg postępuje i postępował będzie.

Warto więc – jeżeli nie masz kupy siana – zacząć planować przesiadkę na inny pojazd już teraz, na własnych warunkach.

Ja się przesiadłem i polecam. Nie ma co się kopać z koniem. Od czasu kiedy odkryłem że skuterem jeżdżę bez korków i parkuję bez problemów samochód służy jedynie do wyjazdów po zakupy i do rodziny w innych miastach.

No i w te zimowe dni kiedy na drogach jest niebezpiecznie dla skutera, czyli kiedy może wystąpić oblodzenie.

Warto poeksperymentować, bo moment kiedy cena paliwa, korki lub opłaty staną się nie do zniesienia jest blisko.

Jednoślady mają swój urok, dadzą się nawet lubić.

Mają też poważne ekonomiczne zalety. Bo nie czarujmy się – w Polsce samochód to studnia bez dna.

To tony opłat i podatków, to obdzierające nas ze skóry warsztaty i ubezpieczyciele. To godziny zmarnowane w korkach i na poszukiwaniu parkingu.

Myśmy się w Polsce uczepili tych aut trochę wbrew logice. Samochód zamiast być narzędziem, dla wielu stał się symbolem statusu którego nie mają.

Wydajemy na kupno i utrzymanie aut dużo więcej, niż sugerowałaby realna korzyść jaką z auta otrzymujemy.

Jeżeli z auta zdejmiesz prestiż i inne wykreowane idiotyzmy, to jest ono po prostu bardzo kiepskim interesem. Cóż, ja moje poczucie własnej wartości buduję na innych rzeczach niż to, jakim jeżdżę autem. Polecam.

Odrobina wymuszonego minimalizmu na pewno nam się opłaci finansowo. Nawet nowe hybrydy nie zejdą poniżej 3l/100km co nie jest żadnym wyczynem dla skutera, nawet starszego.

Warto spróbować i warto polubić skutery, bo i tak wyboru za bardzo nie ma i nie będzie.

W Polskich miastach autami jeździć będą tylko bogaci. Reszta z nas czy chce czy nie – będzie musiała przesiąść się na jednoślady albo zostać w domu.