Z jakiegoś powodu spora część naszego społeczeństwa postrzega auto jako projekcję wartości człowieka. Czy jest to wynik marketingu, wrodzonej głupoty, prostactwa – tego nie wiem. Ale tak jest i przynosi to nam duże i policzalne straty.
To znaczy przynosi szkody tym którzy wierzą, że jesteś tym czym jeździsz. Jak bardzo trzeba wątpić w siebie żeby w coś takiego wierzyć to osobna sprawa.
Jest też pewnie grupa ludzi, która czuje że coś tu nie gra, ale poddaje się społecznej presji. Uważając że w wyborze samochodu coś wypada, działają na własną niekorzyść.
Tymczasem samochody drożeją na potęgę – nowe podrożały o ponad 65% w ciągu ostatnich 5-ciu lat. Używane nie lepiej. Moje 10-cio letnie jeździdełko sprzedałbym dziś drożej niż je kupiłem 4 lata temu. Wariactwo.
Ten post piszę w nadziei, że może uda mi się komuś ocalić jakąś część jego życia, którą inaczej zmarnowałby tyrając na samochód ponad stan. Samochód to druga największa rzecz jaką kupujemy zwykle w życiu. Spłacanie go to mogą być całe lata twojego życia.
To tak nie musi wyglądać.
Pożyczając 100 tysięcy złotych na 60 miesięcy oddasz bankowi jakieś 130-140 tysięcy. Są kalkulatory, policz sobie.
Za same odsetki i prowizje, czyli te 30-40 tysięcy bez problemu kupisz używane auto z polskiego salonu które będzie cię super wozić przez te następne 5 albo i 10 lat.
Ja już nie wspominam że jeśli auto miało kosztować 100 tysięcy, to ostateczna cena wraz z kosztem kredytu wynosi 140 tysięcy. To 40% drożej niż bez kredytu.
Żeby kupić rzecz na którą nie było cię stać po normalnej cenie, dodatkowo przepłaciłeś 40% tej ceny. Moje gratulacje, cóż za genialne posunięcie.
W tym poście chcę wziąć pod lupę koszty utrzymania samochodu na drodze w Polsce by unaocznić ci, jak kiepski jest to interes.
Chcę też wskazać rzeczy które możemy zrobić by zredukować koszty.
Sam mam samochód i nie zamierzam się go pozbywać. Nie zamierzam też namawiać do tego ciebie.
Nie uważam że przyszłość miast należy do rowerów, choć sam na rowerze jeżdżę, czasem nawet sporo.
Nie jestem ekologiem, nie interesują mnie emisje CO2. Do przepowiedni klimatycznego końca świata podchodzę z dużą rezerwą.
Uważam je za polityczny wehikuł i argument pozwalający wtłoczyć społeczeństwo w określony sposób życia, pożądany przez posługujących się tymi teoriami.
No i oczywiście cudowny pretekst żeby narzucić innym koszty, wprowadzać opłaty, podatki, zakazy i nakazy.
Oprócz auta mam maksiskuter 125cc na kategorię B który jest moim głównym środkiem transportu w mieście i okolicach, mam rower elektryczny (samoróbkę 1500W) oraz rower tradycyjny.
Tymi pojazdami jeżdżę na codzień, w zależności od potrzeby. Dzięki temu autem jeżdżę tylko w trasy i na większe zakupy. No i na wakacje.
Zdarzyło mi się w życiu pozbyć samochodu żeby oszczędzić kasę więc wiem że da się żyć bez. Komfortowo bez auta nie jest, nie ma co się oszukiwać.
Tyle że ja jestem człowiekiem skorym do całkiem radykalnych zmian jeżeli są poparte danymi. Np. zacząłem jeździć na skuterze co okazało się być strzałem w dziesiątkę.
Moim zdaniem dla większości ludzi całkowite pozbycie się auta jest chyba mało realne.
Chciałbym więc spróbować przynajmniej złagodzić skutki jego posiadania.
Samochód, czyli najgorszy interes twojego życia
Zacznijmy od wymienienia kosztów posiadania samochodu w Polsce, oto one:
Koszty finansowe, możliwe do wyrażenia w pieniądzu:
- cena/koszt zakupu auta
- podatek od czynności cywilnoprawnych (PCC – tylko kupując auto używane)
- koszt rejestracji nowego / przerejestrowania używanego auta
- koszt odsetek od kredytu i prowizja banku (ostateczna cena auta około 30-40% w górę)
- paliwo
- ubezpieczenie OC
- koszt napraw
- oszustwa warsztatów, niepotrzebne/niewykonane naprawy, zapłacone a niewymienione części itp.
- koszt serwisu (olej i inne płyny, klocki, tarcze, żarówki, wycieraczki, inne zużywające się rzeczy)
- dwa komplety opon, zimowe/letnie
- sezonowa wymiana opon
- coroczny przegląd
- trójkąt ostrzegawczy
- gaśnica
- myjnia
- parkowanie (kupno miejsca parkingowego lub płatny parking)
- opłaty za drogi płatne (niebawem wszystkie autostrady i ekspresówki w Polsce)
- mandaty (jeżeli zamierzasz przeżywać “emocje z jazdy”)
- czas spędzony stojąc w korkach (jest to wymierny koszt, czas ma finansową wartość)
Koszty niematerialne, potencjalne, trudno przeliczalne na pieniądze:
- utrata pola manewru związanego ze zmianą pracy, zaryzykowaniem doszkoleniem się – z powodu konieczności spłacania kredytu
- koszty psychologiczne posiadania kredytu, zmartwienia, obawy, poczucie bycia w sytuacji bez wyjścia.
- koszty psychologiczne stania w korkach, frustracji z tym związanej
Jak widać trochę tego jest.
Tak naprawdę jedyną radą na te wszystkie stale rosnące koszty utrzymania pojazdu jest kupować tańsze auta i jeździć mniej.
Sorki, nie jestem kołczem, nie wiem jak ci tą prostą prawdę jakoś ładnie opakować żebyś uwierzył że jesteś zwycięzcą.
Nie ma cudów. Kupić taniej, jeździć mniej. I choć to takie oczywiste, do wielu z nas jakoś to nie dociera.
Następnym razem kiedy będziesz stać w korku, popatrz sobie na auta wokół ciebie. Myślisz że tych wszystkich ludzi naprawdę było stać na te niekiedy całkiem nowe fury? Że w naszym kraju dobrobyt jest naprawdę aż tak bardzo powszechny?
Niestety. Powszechna jest głównie głupota i ekonomiczny analfabetyzm. Te fury w większości są właśnie efektem tej głupoty.
Nie dość że niepotrzebnie kupujemy auta kompletnie nie na naszą kieszeń, to jeszcze jeździmy nimi w sytuacjach gdzie się to zupełnie nie opłaca.
Ego, czyli łatwo redukowalny koszt
Mam znajomego – dobrze sytuowanego lekarza. Jeździ on Oplem Corsą co na jego willowym osiedlu bogaczy czyni z niego dziwaka.
On sam zaś twierdzi, że wypasione samochody jakimi jeżdżą jego sąsiedzi – porsche, mercedesy, audi czy bmw – to wizytówka prostaka.
Nie jest on skłonny inwestować pieniędzy w to, co o nim powiedzą sąsiedzi bo ma na nich totalnie wywalone. Jeździ mało, w dwie osoby i głównie po mieście bez potrzeby wożenia ładunków czy większych bagaży.
Czyli ten samochód który ma w zupełności wystarczy do tego, do czego jest używany.
Tak sobie myślę że człowiek który ma poważną pracę albo więcej w głowie faktycznie nie musi się przejmować tym co sobie tam ludzie o nim pomyślą.
Nie musi się tym martwić, bo zna swoją wartość i buduje ją na własnych przekonaniach a nie na opiniach gawiedzi o jego aucie.
Jeżeli potrzebujesz imponować ludziom na ulicy czy sąsiadom autem, to coś jest mocno nie tak z twoim poczuciem własnej wartości. To znaczy że masz cholernie mało do pokazania w życiu.
Bo wiesz, sukces typu kupiłem auto jest w dzisiejszych czasach bardzo łatwo powtarzalny przez niemal każdego kto ma pracę.
Kredycik i cyk, już awansowałeś do klasy średniej albo i wyżej.
W swoich snach oczywiście, bo tak naprawdę zbiedniałeś i mocniej zacisnąłeś finansową pętlę wokół swojej szyi. Twój szef lubi to. Pracownik z kredytami to pracownik pokorny.
Rozsądny człowiek dokonuje wyborów w oparciu o własne potrzeby i priorytety, a nie w oparciu o opinie czy oczekiwania innych.
Tymczasem w naszym kraju cała armia ludzi podejmuje drugą największą decyzję finansową w swoim życiu w oparciu o jakieś brednie o statusie.
Wyobraź sobie że samochody nie mają znaczków, nie mają marek. Pomyśl teraz, że kupujesz samochód który jest faktycznie taki, jakiego potrzebujesz do przemieszczania się, a nie do robienia wrażenia.
Nie płacąc za nowy model, za markę, za iluzję statusu i pozycji społecznej oszczędzisz tonę pieniędzy.
Nie musisz nic robić wyjątkowego, po prostu nie udawaj kogoś kim nie jesteś.
Samochody są tak potwornie drogie, że może się okazać że przepracujesz całe lata tylko po to, żeby opłacić samochód i bank który go skredytował.
Może ci nie starczyć czasu żeby żyć. Uważaj z tym, bo „jest później niż nam się wydaje”.
Zamiast robić rzeczy które naprawdę chcesz robić, siedzisz w jakiejś idiotycznej pracy i marnujesz tam swoje życie tylko po to żeby spłacić ten cholerny symbol statusu którego faktycznie nie masz.
Chcąc wyglądać jak ktoś bogaty stajesz się tak naprawdę biedny. Chcąc wyglądać jak ktoś ważny faktycznie epatujesz prostactwem.
Uwiązany kolejnym niepotrzebnym kredytem musisz pokornie zasuwać, nie możesz zaryzykować, zmienić pracy, poświęcić czasu na szkolenie, naukę. Kredyt sam się nie spłaci.
W mojej dawnej pracy spytałem raz moich współpracowników co uważają za styl życia milionera. No to wymieniali te jachty, wille, samochody, luksusowe wakacje.
Ja uważam, że bogaty człowiek ma przede wszystkim czas. Bogatym jest ten, kto ma czas robić to co chce. Ja mam.
Jak bardzo chce mi się śmiać z tych ludzi których widzę wieczorami w oknach biurowców, pochylonych nad biurkiem niczym pańszczyźniany chłop nad ugorem. Często ich widzę kiedy w ciepłe miesiące zasuwam sobie wieczorami rowerem zobaczyć co się dzieje w mieście.
Niedługo ich własne dzieci zaczną im mówić “proszę pana”, a oni dalej będą tyrać żeby mieć lepsze auto niż sąsiad. Ci ludzie to idioci. Imponują ci? Zależy ci na tym, żeby imponować im? Chcesz być jednym z nich?
W swojej desperackiej chęci sprawienia by świat spojrzał na nich łaskawszym okiem wzbudzają oni moje współczucie. Nie podziw.
Nigdy nie kupiłem pojazdu na kredyt. Kupowałem za gotówkę tylko to na co było mnie stać i co spełniało moje praktyczne wymagania.
Nie zmarnuję mojego życia i ograniczonego czasu na tej planecie po to, by sprawiać pozory.
Wolę robić więcej tego, co naprawdę lubię.
“Reklamy sprawiają że gonimy za samochodami i ubraniami, wykonując prace których nienawidzimy żeby kupić rzeczy których nie potrzebujemy”.
Osiągi samochodu są właściwie bez znaczenia
Jest jedna cecha wspólna reklam samochodów: brak w nich korków. Reklamy te pokazują auto w środowisku w jakim nigdy nie będzie ono jeździć.
W reklamach auto pruje przez na wpół opustoszałe miasto, parkuje przy wejściu do biurowca lub przed restauracją. Nie ma takich miast, taki świat nie istnieje.
W największych polskich miastach spędzamy w korkach średnio 100 godzin rocznie. W realnym świecie samochód służy więc głównie do w miarę wygodnego stania w korku.
Poruszanie się samochodem w miastach jest ograniczone także światłami czy przejściami dla pieszych. Mamy tez przepisy określające prędkość maksymalną.
Wystarczy że do limitu prędkości zastosuje się niewielka mniejszość kierowców a ruch będzie się odbywał z przepisowymi prędkościami niezależnie od ilości koni pod maską twojego auta.
Dorzuć do tego emeryta-zamulacza co uparł się jechać na zakupy w szczycie i jedziemy dużo wolniej niż limit 🙂
Znaleźć miejsce do parkowania graniczy w miastach z cudem. Na pewno nie będziesz parkować przed restauracją jak w reklamie. Jeżeli w ogóle znajdziesz miejsce do parkowania w pobliżu jakiejś restauracji, to będzie trzeba zapłacić.
Mimo to są ludzie którzy do jazdy w mieście kupują wielki, palący jak smok czołg mający setki koni mechanicznych i rozwijający prawie 300km/h.
Kupują pojazd osobowy wielkości dostawczaka, niemieszczący się na standardowym miejscu parkingowym.
Mam kogoś takiego w rodzinie, ma 240-konne auto palące ze 20 litrów gazu na 100km (gość musiał założyć gaz bo bankrutował na benzynie). Właściciel jest zwykłym człowiekiem, ma zwykłą pracę w fabryce.
Zauważyłem że niechętnie porusza się on autem poza dojazdami do pracy – zapewne z powodu kosztu paliwa.
To się dzieje w kraju, gdzie dozwolona prędkość maksymalna na autostradzie to 140km/h, a niedługo zapewne 120km/h kiedy z ekspresówek zrobią nam płatne autostrady. Zresztą w całej Europie poza Bułgarią i odcinkami w Niemczech jest 120km/h – ujednolicenie to kwestia czasu.
Pójdę krok dalej i spytam czy na pewno będzie cię stać na opłaty kiedy wszystkie drogi szybkiego ruchu będą już płatne. Przykładowa aktualna opłata za 200-kilometrową trasę Łódź-Poznań to 65zł.
Jeżeli nie będzie cię stać żeby płacić, to twój limit prędkości wyniesie 90km/h, a nie 120.
Bo będziesz zasuwać krajówkami. Pomiędzy tirami które będą unikały opłat. Ależ to będą emocje!
Ktoś tu w oczywisty sposób kupuje pojazdy niedostosowane do warunków w jakich będą one eksploatowane.
Zadajmy sobie tu podstawowe pytanie: do czego służy samochód? Nie służy on przypadkiem do podróżowania, przemieszczania się, przewożenia ludzi i rzeczy?
Bo my się zachowujemy jakby każdy miał być kierowcą rajdowym.
Nie podejrzewam że każdy planuje ponad dwukrotnie przekraczać najwyższy możliwy w tym kraju limit prędkości. No bo inaczej po co ci te 300km/h? Nawet na niemieckim autobahnie ciężko się tak rozbujać z powodu tego że są tam też inne auta.
Fakty są takie że każdy dostępny dziś samochód, włącznie z używanymi oferuje wystarczające osiągi do legalnej jazdy.
Tych wszystkich “emocji z jazdy” jakie obiecują nam reklamy i tak nie ma gdzie w tym kraju realizować. A nawet jeśli znajdziesz kawałek niezatłoczonej drogi, to te swoje emocje będziesz przeżywać łamiąc prawo, stanowiąc śmiertelne zagrożenie dla siebie i innych.
Dla normalnego człowieka który używa auta do przemieszczania się osiągi czy ilość koni są praktycznie bez znaczenia.
Osiągi liczą się na torze wyścigowym, ty będziesz jeździć po zakorkowanym mieście, a w najlepszym wypadku po zapchanej tirami płatnej autostradzie z limitem 140km/h.
Jak przesadzisz z “osiągami”, to przy tych 140km/h twój samochodzik będzie miał w baku wir jak w wannie po wyjęciu korka.
Rzeczy takie jak przyspieszenie czy prędkość maksymalna w mieście nie będą miały prawie żadnego znaczenia. Co ci z tego że wyprzedzisz jednego gościa, na następnych światłach i tak będziesz stać.
Kupując samochód patrz na to ile on pali, ile kosztują części, czy zmieszczą się do niego ludzie i rzeczy jakie zamierzasz wozić, czy nie powoduje on większych niż standardowe problemów z parkowaniem.
W ten sposób oszczędzisz pieniądze bo nie zapłacisz za rzeczy których nigdy nie wykorzystasz.
A emocje – cóż, wkurw z powodu stania w korku jest podobny w każdym samochodzie. W tym droższym może nawet większy, bo się zastanawiasz po kiego wydałeś tyle kasy, skoro i tak stoisz jak inni.
Zastanów się nad tym zanim kupisz auto, bo w reklamach ci tego stania w korku nie pokażą. A powinni.
Obrazek z korkami powinien być w reklamach aut tak samo obowiązkowy jak te wszystkie ciekawe obrazki na paczkach fajek.
Zastanów się czy warto przepłacać żeby w korkach stać bardziej prestiżowo, z klasą i z dużym zapasem mocy.
Jakie auto jest na twoją kieszeń?
Mój pogląd jest radykalny: auto na moją kieszeń to takie, które mogę kupić za gotówkę.
Dla większości ludzi oznacza to auto używane. Dla mnie ekstra. Ja często nawet ubrania noszę używane więc mi pasuje jedno do drugiego 😉
Kredyt oznacza że naciągasz rzeczywistość. Kupując na kredyt nie tylko dajesz się straszliwie oskubać na odsetki i prowize (30-40% ceny), ale też oszukujesz sam siebie.
No bo kupujesz rzecz na którą faktycznie cię nie stać. To już powinno zapalać ci lampkę alarmową.
Moim zdaniem wydawanie pieniędzy których się nie ma lub których się jeszcze nie zarobiło to szaleństwo. A że robi tak większość ludzi – nie moja sprawa.
Nie pierwszy raz większość jest w błędzie.
Czym jest samochód bez marketingowych czarów
Jeżeli zdejmiemy te wszystkie “emocje z jazdy”, “dynamikę”, “charakter”, “prestiż”, „klasę premium”, całą tą niestworzoną historię o tym jaki świat będzie piękny i jak bardzo będzie cię podziwiał, to zostaje niewiele.
Samochód to tylko duży wydatek niezbędny do życia we współczesnym świecie. Wydatek o tyle uciążliwy, że zamiast kupować urządzenie, musisz dopłacać za jakiś leczący kompleksy pakiet bezwartościowych dodatków do ego.
Jest to też mobilny terminal do pobierania podatków.
Ja na samochód patrzę jak na kombinerki. One mi się nie muszą podobać, samochód też nie. Mają dobrze leżeć w ręce i robić robotę, to wszystko.
Ktoś już dawno odkrył, że jeśli wokół produktu zbudować historię, odwołać się do emocji nabywcy i uśpić nimi jego rozsądek, to każdą rzecz można sprzedać szybciej i drożej.
Tak jak sprzedawcy drogich ubrań, sprzedawcy aut sprzedają ci możliwość poczucia się kimś lepszym.
Poczucia się, a nie stania się. To iluzja która pryśnie szybciej niż się spodziewasz.
Bo ktoś kto faktycznie jest lepszy, nie potrzebuje jakiegoś konkretnego ubrania czy auta żeby się tak czuć.
Marketing żeruje na naszych słabościach, kompleksach, niezaspokojonej potrzebie bycia podziwianym i akceptowanym.
To ma być główny argument za zakupem, a nie konkretne właściwości pojazdu dostosowane do twoich potrzeb i kieszeni.
Tak my ludzie uwielbiamy być wyżej w hierarchii. W Zjednoczonych Emiratach Arabskich dobry wóz nie robi na nikim wrażenia, bo każdy tam jeździ Ferrari. Stroje są konserwatywne, proste i jednolite.
Jak sobie radzą? Licytując tablice rejestracyjne z możliwie małym numerem. Im mniejszy numer, tym droższa tablica i większy ważniak. Jedynkę ma oczywiście sam król.
To taka nasza ogólnoludzka słabość, która funkcjonuje też w bardzo odmiennych od naszej kulturach. Wiedząc o tym i nie wpadając w tą pułapkę ego ty i twoi bliscy możecie mieć więcej życia w życiu.
Nie musisz być jak arabski król, ani nawet jak arabski książę. Udając jednego lub drugiego tylko robisz z siebie durnia.
Samochód to narzędzie – używaj go tam gdzie to ma sens
Kolejnym sposobem na to żeby mieć więcej z życia jest używanie auta tylko tam gdzie to ma sens.
Auto dużo pali i zużywa się wskutek jeżdżenia. Mniej jeździsz, mniej będziesz tankować i rzadziej będziesz naprawiać. Auto starczy ci na dłużej. To naprawdę jest aż tak proste.
Każda maszyna ma określony średni czas pomiędzy awariami (tzw. MTBF, Mean Time Between Failures). Dla silników jest on zależny od czasu pracy silnika.
Auto z mniejszym przebiegiem jest warte więcej niż to z większym nie bez powodu. Po prostu jest mniej zużyte.
Gdyby było inaczej to by handlarze kręcili liczniki do przodu a nie cofali.
Tak więc idea „oszczędzania” samochodu nie jest wcale taka głupia. Jeżeli nie sposób go nie mieć, to warto przynajmniej go oszczędzać.
My w Polsce z uporem godnym lepszej sprawy używamy samochodów zawsze i wszędzie. Tymczasem w polskich miastach samochód ma coraz mniejszy sens.
Korki, płatny parking lub brak miejsca, niebawem płatny wjazd do miast (tzw. Strefy Czystego Transportu).
Zdarza mi się że muszę w popołudniowym szczycie zawieźć paczkę do bazy firmy kurierskiej. Droga przez całe miasto, 17km w jedną stronę przez najgorsze korki. Serio współczuję ludziom którzy tak codziennie wracają z pracy.
Trochę nawet rozumiem dlaczego zostają na darmowe nadgodziny.
Autem ledwie dam radę dojechać na miejsce w czasie w którym skuterem jadę tam i z powrotem. Na skuterze spalę połowę albo jedną trzecią paliwa które spaliłby pełznący w korku samochód.
To nie musi być od razu skuter. Ja nie lubię komunikacji zbiorowej, ale zdarza mi się jeździć tramwajem do centrum. Zwłaszcza w kilka osób bo sam jadę skuterem który zaparkuję wszędzie.
Poza szczytem komunikacja miejska bywa znośna (Uwaga: na pewno nie w szczycie). W lecie jest klima, w zimie grzeją. To wszystko się mocno ucywilizowało.
Mi najbardziej przeszkadza tłok i konieczność stania, więc w szczycie komunikacja dla mnie odpada. Denerwuje mnie wymuszona fizyczna bliskość z obcymi.
Znoszę ją jeżeli muszę – na szczęście mam wybór.
Można też spróbować krótsze trasy załatwiać rowerem. Infrastruktura rowerowa się rozwija.
Do coraz większej ilości miejsc w miastach można dojechać rowerem bez konieczności dzielenia drogi z autami.
Jeżeli nie chcesz się spocić jadąc do pracy, możesz spróbować roweru elektrycznego. Nikt ci nie zabroni pokręcić dla zdrowia jak będziesz wracać.
Na elektryku nawet kilkanaście kilometrów w jedną stronę to nie problem.
Dla niektórych dobrym rozwiązaniem może być elektryczna hulajnoga. Można sobie najpierw wypożyczyć i potestować.
Jak byś nie kombinował to samochód w mieście zawsze będzie najdroższą opcją transportu. Czym byś go nie zastępował zawsze jesteś do przodu.
Więc zastępuj. Szukaj nowych rozwiązań.
Sytuacja na naszych drogach będzie się stale pogarszać, a ograniczenie użycia samochodu prędzej czy później i tak zostanie na tobie wymuszone.
Teraz jest właściwy moment żeby szukać alternatyw i przygotować się na moment, kiedy korzystanie z auta w mieście stanie się po prostu niemożliwe.
Instalacja LPG – czy to ma sens?
Jeżeli mówimy o ekonomii posiadania auta, to nie sposób nie wspomnieć o LPG.
Z instalacją LPG jest jeden podstawowy problem. Pomaga ona najbardziej oszczędzić kasę w samochodach, które zwykły człowiek powinien omijać szerokim łukiem.
Czyli w samochodach o dużej mocy, dużo palących, wielkich i ciężkich, sportowych.
Im mądrzej wybrałeś samochód, tym mniej będzie ci się opłacać LPG.
Instalacja LPG to czasem jedyny ratunek dla kretyna który kupił 250-konne auto i zorienował się po fakcie że pali ono 20l na 100km przy spokojnej jeździe.
Licząc oszczędności z LPG pamiętaj, że auto takie nadal spala trochę benzyny oraz że gazu pali ono 20-30% więcej niż benzyny.
To nie wada czy zła regulacja, tak po prostu jest. To znaczy że licząc koszt LPG musisz pomnożyć cenę litra gazu razy 1,3 żeby bezpośrednio porównywać jeden do jeden koszt gazu z benzyną.
Instalacje LPG trzeba regularnie serwisować albo nastąpią kosztowne awarie. Przykład: nie wymienisz na czas filtrów, zabrudzisz wtryski gazu. LPG to dodawanie kolejnej rzeczy która w twoim samochodzie może się zepsuć. I zepsuje się, tylko pytanie kiedy.
Innymi słowy tak, można oszczędzić zakładająć LPG. Ale na pewno nie tyle, ile mówią ludzie sprzedający te instalacje.
Na pewno coś tam oszczędzisz, tylko że w montażu takiej instalacji można popełnić cały szereg katastrofalnych w skutkach błędów i zaniedbań. I tu jest kolejny pies pogrzebany.
Polska branża warsztatowa to raj oszustów i partaczy. Gwarancje udzielane przez tą branżę są zwykle nic niewarte, niemożliwe do wyegzekwowanie bez sądu.
Może się więc okazać że instalacja LPG to koszmarna kaskada kosztów i problemów zamiast spodziewanej oszczędności. Poczytaj, pooglądaj. W generalny remont silnika mogą cię nawet wpakować nasze warsztatowe orły.
Więc trzeba się dobrze znać i patrzeć im na ręcę podczas montażu.
Jeżeli nie masz czasu się solidnie wyedukować w temacie LPG żeby potem pilnować jakości pracy warsztatu, to lepiej kupić ekonomiczne auto i zapomnieć o gazie.
Święty spokój też ma swoją wartość.
Kiedy wysiadasz dalej jesteś sobą…
Wysiadasz z tego auta na kredyt które jest surogatem sukcesu i niestety dalej jesteś sobą.
Sobą, czyli desperatem który dla iluzji uwiązał się na kredytowym sznurku. Rozumu ci od tego raczej nie przybyło.
Ludzie na ulicy nie wiedzą nawet jaką to wypasioną furkę posiadasz.
Możesz dyskretnie kręcić breloczek na palcu, ale pewnie nikt nie zauważy.
Więc co tu robić, jak żyć?
Może warto zainwestować w siebie a nie w samochód? Coś przeżyć, coś zobaczyć? Zrobić coś co trwale podniesie twoją wartość jako osoby?
Zrobić coś żeby przestać być tym człowiekiem który potrzebuje coś mieć żeby czuć się wartościowym.
Może warto odpuścić sobie ten wyścig, tak w życiu jak i na drodze i żyć po swojemu?
I tak to płynnie od samochodów przeszliśmy do sensu życia.
Samochód to wolność? Nie taka jak myślisz…
Osobiście nie chciałbym stracić możliwości wyboru samochodu jako środka komunikacji. W tym sensie samochód jest jedną z moich wolności, czyli rzeczy których jeszcze mi nie zabroniono w tym świecie mnożących się jak króliki zakazów.
Ale nie jest on symbolem wolności w ogóle.
W wielu krajach – także u nas – są środowiska postrzegające auto jako symbol indywidualnej wolności.
Ludziom tym chyba mocno miesza się świat starych amerykańskich filmów (Easy Rider, Vanishing Point) i dzisiejszych samochodowych reklam ze światem rzeczywistym.
Jedyna poważna wolność jaką daje ci samochód, to wolność wyboru miejsca pracy.
Samochód zwiększa tu twój wybór tysiąckrotnie. Dzięki temu że nie musisz pracować tam gdzie mieszkasz, możesz lepiej negocjować, bo ty też masz wybór.
To jest faktycznie wolność i prawdopodobny powód, dla którego taka masa Polaków każdego ranka wsiada do auta i zmaga się z korkami.
Polska to nie film. Nie da się wsiąść i jechać przed siebie. Trzeba najpierw ogarnąć opłaty za autostrady, bo państwo „dla wygody kierowców” (tak naprawdę dla własnej wygody) likwiduje nawet możliwość płacenia na bramkach.
Poza tym nie zaszkodzi wiedzieć kto, kiedy i gdzie jechał, prawda?
Dużo więcej wolności uzyskamy wymykając się z tej sieci niż dalej w niej tkwiąc.
Polska to nie jest kraj dla Easy Riderów, za drogie mamy paliwo, za dużo podatków, opłat i haraczy. Za duży u nas tłok, drogi za wąskie, za mało miejsca.
Na polskich drogach w miastach i poza nimi nie znajdziesz wolności, trzeba jej poszukać gdzie indziej.