Ten post pomoże ci zdecydować, czy jeździć na rowerze w kasku.
Rozprawiam się tu z szerzoną przez rowerowych aktywistów nieprawdziwą informacją o rzekomym szkodliwym wpływie kasków rowerowych na bezpieczeństwo rowerzystów.
Dowiesz się tu nie tylko skąd się ta informacja w ogóle wzięła, ale i dlaczego jest ona rozpowszechniana.
Piszę tego posta po to, żeby dać ci wgląd w machinacje aktywistów oraz – przede wszystkim – pomóc ci podjąć decyzję czy jeździć na rowerze w kasku, czy bez.
Sam w kasku jeżdżę w mieście. Na wakacjach po lesie itp. jeżdżę bez. Jeżdżę spokojnie, jakbym gdzieś jeździł ostro po górach itp – to bym kask zakładał.
Są grupy ludzi którym żadna nauka i żadna wiedza niestraszne kiedy na horyzoncie widać ich cel. Niestraszne im też ofiary jakie spowodują swą działalnością, bo przecież bilans wyjdzie na plus.
Dlatego aktywiści gotowi są poświęcać życie rowerzystów by zbliżyć się do swoich celów (szerzej piszę o tym tutaj).
Antyszczep ratuje ludzi od „szprycy”, rowerowy krzykacz ratuje nas od „blachosmrodów” i wygodnego życia.
Rowerowi aktywiści uważają samych siebie za ludzi postępowych. Tymczasem są taką samą szurią, jak antyszczepionkowcy, zwolennicy „doktora” Zięby, homeopatii, starożytnej medycyny Majów i płaskiej Ziemii.
Podobnie jak wyżej wymienieni, rowerowi aktywiści swobodnym gestem wyrzucają do kosza dziesięciolecia nauki.
Niestety powodem nie jest tu bynajmniej troska o ciebie.
Obowiązkowy kask i kamizelka – czarny sen aktywistów
Potencjalny prawny obowiązek jazdy w kasku i/lub kamizelce odblaskowej to rzecz przed którą aktywiści bronią się rękami i nogami.
Także wymóg przejścia jakiegoś minimalnego formalnego egzaminu z przepisów by móc poruszać się po publicznych drogach jest dla aktywistów nie do przyjęcia.
Uważają oni, że przeszkodziłoby to rozwojowi transportu rowerowego, a co za tym idzie w zastąpieniu samochodów rowerami.
Zdają sobie oni sprawę, że wielu ludzi zginie z braku kasku i z powodu nie bycia widocznymi.
Jest to jednak ofiara którą gotowi są ponieść argumentując, że w dłuższej perspektywie wiecej rowerzystów to zdrowsze społeczeństwo, mniej chorób.
Więc też i mniej zgonów.
Poświęcamy dziś jakąś liczbę ludzi, by uratować więcej w przyszłości -to jest mniej więcej ich sposób myślenia.
Dokładnie tak rozumują wpędzający nas dziś w nędzę ekolodzy – poświęcają nas by uratować planetę dla przyszłych pokoleń.
Pominąwszy dość totalitarny wydźwięk takiej decyzji o życiu innych ludzi, to my tak naprawdę nie wiemy czy korzyści o których mówią aktywiści kiedykolwiek naprawdę się zmaterializują.
Możliwe że zwalczając kaski i odblaski powodują śmierć i kalectwo które sa daremną i niepotrzebną ofiarą.
Nie mówiąc już o tym, że podejmując decyzję czy zakładać kask wolałbym rzetelną informację na temat jego skuteczności a nie ideologicznie motywowaną manipulację.
Bo i ja, i moje dziecko możemy się kiedyś znaleźć w takiej sytuacji:
Podsumowując: główną motywacją dla rozpowszechniania nieprawdziwych informacji dotyczących kasków i kamizelek hi-vis jest dla aktywistów chęć odsunięcia widma regulacji prawnych. Prościej: nie chcą obowiązkowych kasków.
To dlatego rowerowi aktywiści nie lubią kasków i odblasków – a nie z powodu ich nieskuteczności.
Nauka rowerowych szurów, czyli kaski nie działają
Tak samo jak antyszczepy, rowerowe „aktywiszcza” mają własną, lepszą naukę.
Jaką? Ano produkowaną głównie przez jakichś nienawidzących kierowców maniaków, głównie z Holandii i z UK.
Holandia to dla aktywistów absolutny wzór do naśladowania.
Oczywiście tylko do momentu gdy np. holenderscy lekarze-neurolodzy namawiają do zakładania kasków by zmniejszyć ilość zgonów i poważnych urazów głowy spowodowanych wypadkami na rowerach.
Wtedy rowerowi aktywiści przestają uważać Holendrów za autorytet.
Holenderscy lekarze nie, ale holenderscy wariaci/aktywiści jak najbardziej tak.
Oj, czegóż to ci holenderscy Ziębowie oraz ich polscy zwolennicy nie potrafią udowodnić i ubrać w rozsądnie brzmiące słowa?
Na przykład udowodnili, że zwężanie dróg zwiększa przepustowość drogi i zmniejsza korki (nie dotyczy oczywiście ścieżek rowerowych). Serio, w kręgach rowerowej szurii takie stwierdzenie uważa się za naukowy fakt.
Ludzie którzy wcześniej jeździli daną drogą nie przenoszą się na inne drogi powodując korki gdzie indziej, tylko znikają. A konkretnie znika połowa z nich
Gdzie? Nie wiadomo. Ale tak jest, udowodnił to jakiś ziomek w Holandii.
Tak sobie tylko myślę że jakby tak znaleźć te drogi na które przeniosła się ta „niezniknięta” połowa i też je zamknąć, to mamy już 75% redukcji.
W kolejnym kroku (zamykamy dalej tam gdzie uciekła kolejna połowa) – redukujemy ruch o 87.5%. Czyli niemal cały ruch wyparowuje, 9 na 10 samochodów przestaje jeździć i truć – po prostu znika.
Proste, nie? Wystarczy drogi zamykać a ruch w zasadzie zniknie sam. Gdybyśmy tylko znali wcześniej tą genialną metodę – ileż to kasy by się oszczędziło.
No bo zamiast zamykać, chyba prościej i taniej tych dróg w ogóle nie budować.
Tak powstają prawdy rowerowych aktywistów – przykłady
Tutaj pokazuję kilka wybranych manipulacji jakich dla ratowania planety i z nienawiści do kierowców dopuszczają się rowerowi aktywiści.
Skupiam się na kwestii kasków, ale pokazuję też dwie inne lansowane przez aktywistów fałszywe tezy.
Chodzi mi o pokazanie szerszego mechanizmu jakim posługują się w swoim propagandowym przekazie – dlatego uważam że dodatkowe przykłady są potrzebne.
Fałsz: Kask zwiększa ryzyko wypadku – badanie dr. Iana Walkera
Rowerowi aktywiści zgodnie twierdzą, że jazda w kasku rowerowym zwiększa prawdopodobieństwo wypadku, więc obniża poziom bezpieczeństwa rowerzysty.
Dlatego nie polecają kasków i kamizelek hi-viz.
Skąd się wziął ten idiotyzm? Z badania przeprowadzonego w roku 2006 przez dr. Iana Walkera, psychologa transportu z Uniwersytetu w Bath, w Anglii.
To jedno badanie, przeprowadzone przez faceta który w innym badaniu dowodzi że jazda w kasku zwiększa chęć podejmowania ryzyka, stała się dla aktywistów naukowym faktem.
Żeby cię nie nudzić, dr. Walker twierdzi, że rowerzysta w kasku jest uważany za „doświadczonego” więc kierowcy wyprzedzają go z mniejszym odstępem. A mniejszy odstęp to większe prawdopodobieństwo wypadku.
Na wynik badania z pewnością nie miał wpływu fakt, że dr. Walker podczas swych eksperymentów został potrącony przez autobus 🙂 Nie wiem czy miał wtedy na głowie kask. Coś mi mówi że nie miał.
Po tych rewelacjach dr. Walkera wyszło wiele innych badań i publikacji przeczących kompletnie jego odkryciom (tu pierwszy z brzegu przykład), ale te rzeczy rowerowi aktywiści postanowili puścić mimo uszu.
Puszczają oni także mimo uszu głosy lekarzy – nawet tych holenderskich – o czym pisałem powyżej.
Tutaj masz link do meta-analizy (tylko angielski niestety), czyli takiej zbiorczej analizy prac w danym temacie która ukazała się w roku 2017. Czyli od badania Walkera dzieli ją 10-lat, chyba dość by nauka mogła wyrobić sobie zdanie.
Wnioski są oczywiste – kask zmniejsza ryzyko urazów rowerzysty. Bezdyskusyjnie.
Kaski to pojedynczy przykład. Kiedy pogrzebiesz dosłownie przy każdej z rzeczy opowiadanej przez rowerowych aktywistów, okazuje się że jest to oparte na jakichś pojedynczych badaniach robionych przez samych aktywistów, jakieś półprawdy, jakieś opinie.
W oparciu o nie dzisiejsi rowerzyści mają podejmować decyzje mogące zaważyć na ich zdrowiu i życiu.
Fałsz: Społeczeństwo dokłada do budowy i utrzymania dróg
Inna podobna kwestia, tym razem oparta o tendencyjny artykuł w Wyborczej – twierdzenie że społeczeństwo dopłaca do dróg. Kompletna bzdura, kierowcy płacą więcej w podatkach od paliw.
Trochę dłubania i okazuje się że w tym wypadku Wyborcza dla udowodnienia swej tezy wymyśliła i wyceniła na dziesiątki miliardów złotych różne dodatkowe koszty – społeczne, środowiskowe, psychologiczne.
Wtedy teza im się spina.
Zapomnieli tylko o zyskach. A dokładnie o tym, że bez dróg PKB wynosi zero 🙂 Drogi to konieczność a nie wybór. To konieczność jeżeli chce się mieć gospodarkę.
Pomimo naprawdę wątłej argumentacji powtarzany po tysiąckroć przez aktywistów artykuł Wyborczej stał się niekwestionowanym faktem i ostatecznym argumentem w każdej dyskusji na ten temat.
Ja dyskusje na ten temat zaczynam od słów „tylko bez linka do Wyborczej”, tak bardzo jest to powszechne.
Fałsz: Olbrzymi wzrost ruchu rowerowego w Warszawie
Jest taki zapłacony także z twoich pieniędzy raport który na ładnie zaprojektowanych słupkach i grafikach pokazuje, jak bardzo wzrósł ruch rowerowy w Warszawie.
Gdziekolwiek jest jakaś dyskusja o budowie infrastruktury rowerowej, aktywiści natychmiast wrzucają ten raport jako dowód na konieczność takich inwestycji.
Niestety czasem niektórzy te badania czytają, jak ja.
I co znalazłem? Że ruch został zmierzony w trzy wybrane dni, w lecie. Zobacz tabelki w źródle.
Trzy pomiary, trzy dni. To nie wszystko. Warunki pogodowe też zostały wybrane nieprzypadkowo:
To spróbujmy teraz tego samego w grudniu i zobaczymy jaki to wzrost nam wyjdzie…
Powyższe to nie przypadek, to sposób działania
Tak jak w naszej polskiej szurosferze, w cytowaniach rowerowych aktywistów powtarzają się te same nazwiska, te same profile, organizacje, linki.
Powielana w kółko półprawda staje się oczywistym faktem, źródło się rozmywa, nie ma danych do przeanalizowania, jest tylko nowy bezdyskusyjny aksjomat.
Uważasz inaczej? Jesteś idiotą.
Aktywista zarzuca cię linkami i wykresami, większość ludzi odpuszcza bo nie chce im się przez to przegryzać.
Dodatkowo zdecydowana większość badań, linków i wykresów to rzeczy angielskojęzyczne, więc z miejsca uniemożliwiające dyskusję ludziom nie posługującym się tym językiem.
Niemożliwe jest też w takiej sytuacji znalezienie publikacji polemizujących z danym stanowiskiem, poprawiającym lub obalającym jej wyniki itd.
Obalenie tych wszystkich mitów i wygrzebanych z angielskojęzycznego internetu badań wymaga czytania, grzebania, dłubania.
Większość ludzi macha na to ręką i akceptuje te brednie jako prawdę – ku radości aktywu.
Cel uświęca środki. Jeśli prawda nie zgadza się z naszym celem – tym gorzej dla prawdy.
A skąd ty w ogóle wiesz jaka jest prawda?
Krytyczny czytelnik w tym miejscu powinien zadać mi to pytanie, więc zadaję je za Ciebie i odpowiadam:
Nie jestem pewny jaka jest prawda.
Jestem gotów zmienić zdanie i odszczekać jak tylko natrafię na przekonujące argumenty. Dlatego podważam, pytam, kwestionuję.
Staram się nie udawać że coś wiem. Bo my w ogóle mało wiemy – polecam poniższy fantastyczny wykład doktora Dragana (fizyka) który pomaga sobie to uświadomić i nabrać trochę pokory:
Uważam że badaniom rowerowych aktywistów nie można ufać. Ze zbyt dużą regularnością przyłapuję ich na mijaniu się z prawdą, zbyt łatwo przychodzi mi podważanie ich tez.
Są one skażone przez polityczne cele ich autorów, przez propagandę, chęć ratowania planety itp.
Rowerowi aktywiści i badacze mają zbyt wiele szczytnych celów które uświęcają ich środki, żeby mogli pozostać obiektywnymi lub wiarygodnymi.
Spotkawszy się z jakąś dziwną tezą (jak np. te powyżej) zaczynam szukać informacji – i często znajduję lub obliczę coś, co się nie zgadza.
Konfrontuję moje tezy z aktywistami na social mediach i patrzę gdzie je ugryzą. Zwykle nie dają rady. Te konfrontacje mają jednak sens, bo dostaję od nich czasem naprawdę świetne linki.
Od aktywistów dostałem link do raportu o przyczynach wypadków z udziałem rowerzystów, które przekonało mnie że rowerzysta ma ogromny wpływ na własne bezpieczeństwo.
Od nich też dostałem link do badania głoszącego wielki przyrost ruchu rowerowego w Warszawie. Na ich nieszczęście przeczytałem to badanie 🙂
Kolejny mini przykład to obliczenia przepustowości chodników w porównaniu z ulicą. Aktywiści wyliczają ile to ludzi może przejść na godzinę, a ilu przejechać.
Wszystko fajnie tylko ilu ludzi przejdzie np. 20km i w jakim czasie. Pół dnia będą szli tam, gdzie ja dojadę w pół godziny.
To samo z przepustowością publicznego transportu – liczą zawsze napchane po brzegi autobusy. Czyli takie do jakich większość ludzi wolałaby nie wsiadać.
Pomijają przy tym dość problematyczny fakt, że autobus nie jedzie tam gdzie ja. Nie biorą pod uwagę czasu drogi na przystanek, czekania na autobus, przesiadki i dojścia do miejsca które faktycznie jest celem mojej podróży. Bo przystanki nie są zwykle celami mojej podróży.
Generalna zasada: jeżeli rowerowy aktywista publikuje jakieś badanie, jakąś statystykę lub informację, to z dużym prawdodpodobieństwem nie jest to prawda. Wystarczy niewielki wysiłek by podważyć wiarygodność niemal każdej publikowanej przez nich informacji.
Co do bezpieczeństwa jazdy na rowerze, wystarczy sięgnąć po literaturę motocyklową.
Motocyklowa literatura nie próbuje udowadniać konkretnych tez ani działać na rzecz określonej polityki. Jest ona bezideowa. Chodzi jej o odkrycie prawdy i praktyczne rozwiązania poprawiające bezpieczeństwo.
Nagle okazuje się, że kaski działają a widoczna odzież zmniejsza szansę na wypadek.
Okazuje się że odzież ochronna ma znaczenie, działa i chroni.
Mało tego, okazuje się że nawet kolor kasku może podnieść bezpieczeństwo.
Mało? Okazuje się że typ kasku ma znaczenie. W porównaniu z integralnym kaskiem motocyklowym ten rowerowy wypada blado.
Jak to jest możliwe? Czy różnica między obrażeniami w wypadkach rowerzystów i motocyklistów jest aż tak duża?
Cóż, efekt uderzenia stojącego motocyklisty lub rowerzysty przez samochód będzie z grubsza ten sam.
Przyczyny wypadków są bardzo podobne – większość to nieustąpienie pierwszeństwa rowerzyście/motocykliście.
Do prędkości 30km/h rower i motocykl będą się zachowywały podobnie, będą podobnie słabo widoczne, a ich kierowcy podobnie narażeni.
Moim zdaniem różnica będzie dotyczyć tylko skali obrażeń przy prędkościach jakich nie osiągają rowery.
Chcąc poznać rzetelne fakty na temat bezpieczeństwa jazdy na rowerze oparłbym się o literaturę i naukę motocyklową. Jest ona pozbawiona motywacji innych niż poprawa bezpieczeństwa.
Tego niestety nie da się powiedzieć o motywacjach rowerowych aktywistów.
Dlaczego to robią?
Żeby zrozumieć rowerowego szura trzeba wiedzieć, że rower to tylko część jego tożsamości. Modelowy rowerowy aktywista jest weganinem i zwolennikiem przymusowej weganizacji całego społeczeństwa.
Jest on przekonany, że katastroficzne teorie przewidujące negatywne skutki wzrostu średnich temperatur na świecie się sprawdzą. W kwestii tej nie dopuszcza on żadnej polemiki – co jest powszechne u ludzi wiary i niespotykane wśród ludzi nauki.
Aktywista jest absolutnie pewny naukowych dowodów na istnienie dziś już około setki płci. Na swych social mediach wpisuje zaimki odpowiadające jego aktualnej płci.
Już samo to powinno zapalać czerwoną lampkę. Serio, dorosły człowiek musi wpisywać że należy się do niego zwracać on/jego albo ona/jej? A może fiu/bździu?
Aktywista uważa, że wie lepiej jak masz żyć. I że – to jest kluczowe – można poświęcać twoje życie, by potencjalnie osiągnąć większe korzyści i wprowadzić raj na ziemi.
Poniżej masz jeden z takich rajów, Hawanę na Kubie. Wszystko jak z podręcznika rowerowego aktywisty: żadnych nowych aut, po ulicach się chodzi a nie jeździ, tempo mniej niż 30km/h, na ulicach bawią się dzieci. Jest naprawdę super!
A raczej mogłoby być super gdyby ideologiczni idole dzisiejszych rowerowych aktywistów nie zamienili tego karaibskiego raju w slumsy.
Dla swych klimatyczno-wegańskich mrzonek aktywista z chęcią poświęci także twoje życie. Dokładnie tak samo, jak opętany ruską propagandą antyszczep.
Robią to bo mogą. Za publikowanie nieprawdziwych informacji nie ma kary, tak jak nie ma kary dla szarlatanów typu Zięba.
Kiedy ktoś zamiast iść do lekarza będzie wciągał nosem lewoskrętną witaminę C i umrze, to jego pech.
Kiedy ty lub twoje dziecko walniecie głową o krawężnik, aktywista też nie będzie was żałował.
Powie tylko „a nie mówiłem – kierowcy to wariaci”. Posłużysz mu za kolejny argument w jego szaleńczej wojnie z kierowcami.
Jedyne co mogę ci radzić, to żebyś słowa rowerowych aktywistów traktował z krytycyzmem. Twoje dobro nie jest ich celem, bo oni ratują całą planetę.
Chętnie cię złożą w ofierze.
Jak śpiewał Kazik, „życie tych czy owych – to drobnostka, to wszystko jest wliczone w koszta”.
Żegnając się z tobą apeluję do Twojego zdrowego rozsądku. Posłuchaj holenderskich lekarzy, a nie holenderskich szurów i ich polskich zwolenników.
Rusz głową, załóż kask.